Paweł Wilkowicz: Rozmowa z Justyną Kowalczyk, czyli kiedy siłaczki widzą sufit

Ten wywiad powstawał przez wiele dni, choć do spisania było mniej niż półtorej godziny. Tak się umówiliśmy: że będzie autoryzowany i jeszcze schowany na kilka dni, potem Justyna ma zdecydować, czy rzeczywiście jest na to gotowa - pisze Paweł Wilkowicz ze Sport.pl, autor poruszającego wywiadu z polską mistrzynią.

Rozmów z Justyną Kowalczyk nie liczyłem, ale pewnie się ich zebrała przez ostatnie dziewięć lat pracy przy narciarstwie ponad setka, może dwie setki. Małych, dużych, wielkich. W tłumie i sam na sam. Bez namysłu i po namyśle. O sukcesach, porażkach, klęskach. Na zawodach, treningach, konferencjach, przez telefon. O tym jak się biegło, zwyciężało, upadało. Od czasu do czasu o tym, jak się żyje, marzy, cierpi. Takich rozmów w których Justyna szła na wojnę i takich z których biło zmęczenie wojowaniem. Coraz większe zmęczenie.

Ta ostatnia rozmowa, o depresji, o której po publikacji chcę i muszę napisać coś więcej, była z tych wszystkich jedyną autoryzowaną. Choć, jak we wszystkich poprzednich, niczego nie trzeba było w niej dopowiadać, wygładzać. Tylko spisać i ułożyć po kolei.

Justyna, oczytany nadwrażliwiec, to jest wymarzony partner do wywiadów o sporcie i życiu. Uderza między oczy, pamięta szczegóły, opisuje je bez sportowego żargonu. Nie daruje tylko braku przygotowania i wyczucia. Każdy z nas, jeżdżących za nią od lat na zawody, kiedyś za to oberwał. Niektórzy już nie wracali. Może stąd się brało wrażenie, że Justyna rozmawia tylko w zamkniętym kręgu tych samych osób. Nie. Krąg jest otwarty.

Marzenie, by nie być maszyną

O chorobie i osobistych problemach mówiła tak samo. Ten wywiad, jeden z tych, które i bardzo chcesz zrobić, i bardzo nie chcesz, powstawał przez wiele dni, choć do spisania było mniej niż półtorej godziny. Tak się umówiliśmy: że ten właśnie będzie autoryzowany, a po autoryzacji jeszcze schowany na kilka dni, potem Justyna ma do niego wrócić i zdecydować, czy rzeczywiście jest na to gotowa. Mam wrażenie, że po namyśle była gotowa jeszcze bardziej.

Nie jest jedyną sławą polskiego sportu, nawet z ostatnich lat, która mogłaby podobnego wywiadu udzielić. Ale zdecydowała się jako pierwsza. Żeby pomóc sobie, a może przy okazji i innym. Żeby coś zamknąć, żeby móc coś otworzyć. By się oczyścić, zanim zacznie układać wszystko od nowa. Żeby powiedzieć w inny sposób to, co ostatnio coraz częściej dawała do zrozumienia w wywiadach: że marzy, by ją bardziej uczłowieczyć, przestać traktować jak maszynę.

Przestać widzieć tylko siłaczkę, która nie znosi przegrywać, pogoni każdego natręta i od świtu do nocy żyje sportem. Teraz wiemy, że ta siłaczka czasem całe dnie spędzała, patrząc w sufit. I niejeden medal, nawet złoty, oddałaby za to, by nie wracać do kolejnych hotelowych pokoi, tylko do własnego kąta i życia poukładanego, jak sobie wymarzyła. Nawet żeby i czasami tego poukładanego życia mieć dość i się wyrywać do biegów. Ale żeby mieć wybór.